- Silnej woli i samozaparcia. Najbardziej zazdroszczę, ze potraficie coś postanowić i się tego potem trzymać. Zaplanować i wykonać zgodnie z planem. Moja wola jest słaba i wydaje mi się czasem, że wcale jej nie mam. Że zamiast dążyć do wyśnionego celu, lawiruję gdzieś, znikam gdzie mnie w ogóle być nie powinno. Nawet nie tyle, że się poddaję po pierwszych trudnościach, ja nawet nie docieram do tego etapu. Powinnam... powinnam.. powinnam... wymagać od siebie coraz więcej, a nie tylko chodzić ze szmatą w ręku.
- Odwagi. "Ryzyko" to słowo, którego nie ma w moim słowniku. Razem ze słowem "niespodzianka" i "ambicja" poszły sobie do lasu dawno temu i jak dotąd ich nie widziałam. Za to "strach" i "niepewność" siedzą chyba w kieszeni i codziennie dokuczają. Jak mówi stare porzekadło ludowe "Szczęście sprzyja odważnym". Boję się latać samolotem, nie lubię jeździć samochodem, mam chyba nawet jakąś nerwicę lękową. Może trzeba spróbować z tym walczyć.
- Zainteresowań i wynikających z nich umiejętności. W tym umiejętności zarabiania pieniędzy. Tego, że umiecie robić dobre zdjęcia, fajne grafiki i czcionki pędzlowe. Tego, że znajdujecie na nie czas. Mi się czasami wydaje, że nic nie umiem, poza tym co muszę umieć, żeby przeżyć. Ugotować wodę na kawę, zrobić kisiel. Może nie mam czasu, ale raczej chęci czy ambicji, żeby rozwijać swoje zainteresowania. Zazdroszczę, że jesteście profesjonalistami w swoich dziedzinach i tego że mówicie o nich z taką pasją. Może i dla mnie nie jest jeszcze za późno, żeby nadgonić stracony czas.
- Dobrej organizacji i tego że Wam w ogóle się chce. Jedyne czego mi się chce, to snu. Tak 3 dni pod rząd. To oczywiście nigdy się nie ziści. Nic nie robię, a jestem potwornie zmęczona. A może właśnie to mnie męczy. Jeden mały wypad weekendowy będę odsypiać chyba kolejny miesiąc. Mówiąc, ze nic nie robię, mam na myśli: wstaję 5:50.. no dobra, 6:00, myję się, ubieram, wyciągam Młodego z wyra, ubieram go, powinnam mu jeszcze dać śniadanie i chyba raz mi się nawet udało, odwożę do babci, jadę do roboty na 7:00, ciężko pracuję cały dzień, wracam w korku do babci po Młodego, czasem wspólne zakupy, zajeżdżam do domu... i jest już 17:00. Hop: w domu odkurzanie po kocie (3 razy, bo do brudnego nie zrobi), sprzątanie walających bajzli, ogarnięcie łózek, wstawienie prania, zdjęcie poprzedniego prania, poupychanie do szafek, zapakowanie zmywarki, wypad z Młodym na podwórko, o 19:30 kolacja, mycie Młodego, szklanka wina, podlewanie kwiatków i śpimy.. razem... bo ja jestem padnięta. Nie wiem jak inni mają jeszcze czas na gotowanie obiadów, przygotowywanie żarcia do pracy, czy te zainteresowania o których wcześniej wspomniałam. Usiłowałam ostatnio przeczytać Młodemu książkę, ale zasnęłam na drugiej stronie. To była książeczka z obrazkami.
- Zdrowia. Nic tak szybko nie przemija jak dobre samopoczucie. Ciało już tak szybko się nie regeneruje i odczuwa nawet najmniejsze złośliwości, które mu robimy. Złe odżywanie, za mało witamin, za mało wody, za mało sportu. I prawda, że choć choroby atakują w różnym wieku, to u mnie po trzydziestce otworzyła się istna puszka Pandory i nie ma dnia, żeby mnie coś nie bolało. Kiedyś myślałam, że to żart, ale dziś jestem przekonana, że odżywianie i zdrowy styl życia to coś, czego mi brakuje na pierwszym miejscu. Nie ma takiej magicznej baterii, która nagle daje power, ani komór odnawiająco-leczących jak na filmach. A szkoda.
I nie, nie mam 60 lat, jak na to wskazuje mój post :) Nie zazdroszczę Wam, że potrafcie dobrać poduszki do kanapy, ze potraficie kupić zasłony za milionpińcet, ze macie stado kotów. Zazdroszczę za to, że umiecie płynnie mówić w obcych językach, że jesteście pewni siebie i otwarci na świat, że chce Wam się malować paznokcie o północy, a rano iść do pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz