Szaleństwa balkonowe, prawdziwy kociokwik. Moje nowe hobby, to zwiedzanie sklepów ogrodniczych i inspirowanie się otaczającą mnie aurą kwiatów i ziół. Kupuję tylko to co mi naprawdę wpadnie w oko i zmieści się w dwóch ręcach i pod pachą. Plus wór ziemi. I wyprawa po pasującą doniczkę. Do każdego następnego razu obiecuję sobie, że nie kupię nic nowego, a i tak mam pod ręką długaśną listę zakupów. Oby tylko pranie się jeszcze zmieściło.
Niedawno marzyłam o ogrodzie jak z bajki, ale że go nie mam, to zapraszałam gości na nasz wyśniony balkon.
Wiecie, okazało się że zjawiły się ich całe setki. Małe, zielone i paskudne.
Mszyce, bo o nich mowa.
Początkowo zalęgły się na pnącej poziomce, a wczoraj rozgościły się na tych nędznych sześciu liściach miodunki. Ktoś mi pozazdrościł i nasłał na mnie szkodniki. A tak serio, to podejrzewam, że przyjechały z nami z Leroya z tą poziomką.
Paskudy. Jadę po rozpylacz i będę utylizować.
Pamiętajcie! Bo i ja rzadko o tym pamiętam. Przy każdych zakupach oglądać dokładnie roślinkę w poszukiwaniu szkodników już w sklepie. Oglądamy listki od spodu, łodyżki, ewentualne uwagi zgłaszając sprzedawcy. A w domu przed przesadzeniem w nowe donice obficie spłukujemy kwiatka pod bieżącą zimną wodą. Chyba go to nie ukatrupi od razu).
Kupujemy kwiatki i sadzonki tylko w sprawdzonych miejscach. Najlepiej w szklarniach i w centrach ogrodniczych.
Poniżej dwie malutkie pelargonie, kupione przez internet na początku maja. O zapachu Róży i o zapachu Coli. Według mnie nie mają zapachu żadnego, ale listki nie mają specyficznego pelargoniowego smrodku. Może dlatego właśnie smakowały Igorowi.
Pelargonie kupiłam hurtowo na giełdzie razem z białą i liliową bakopą. Roślinki praktycznie bezobsługowe. Trzeba tylko pozbywać się zeschłych kwiatków, ale to ze względów estetycznych.
Mój zielnik, składający się głównie z mięty. Ponad połowa zbiorów jest już w zamrażarce. Nie mroziłam wcześniej ziół, z wyjątkiem pietruszki. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Część sadzonek kupiłam przez internet, były bardzo malutkie, całkiem nieźle się przyjęły i rozrosły. Niestety, początkująca ogrodniczka, wsadziłam razem z nimi wielkie sadzonki mięty, pietruchy i oregano, które mocno je przytłumiły. Zielnik lepiej sprawdza się w gruncie niż w doniczkach, więc jeśli macie kawałek ogródka, próbujcie. Ja w przyszłym roku spróbuję wysiewu do doniczek z nasion, albo piętrowej uprawy na drabince.
Tymianek i cząber. Lekko już przerzedzone. Cząber górski (czubrica) jest roślinką o świetnym smaku, ostrym i pikantnym, sprawdza się w marynatach do mięsa i ryb. To kwitnące to tymianek. Cząbru został tylko jeden badylek.
Wspomniana wcześniej poziomka. Źródło mszycowatej zarazy. Ostatnio stoi w odosobnieniu w kącie balkonu.
Czasami półgodzinne wybieranie goździków o odpowiednim odcieniu kończy się przekleństwami w domu. Bo mają kolor "spranych gaci". Może więc trafią jednak na cmentarz. Tutaj w towarzystwie niebieskiego żeniszka i lobelii. Razem z lobelią kilka nędznych liści miodunki Blue Mist. Byłąby 3 razy większa, ale Igor ją często kosi zębami.
Żeby nie było, mam także pokaźną kolekcję sztucznych kwiatków, całkowicie koto i dziecio-odpornych. Aktualnie spędzają lato w szafie w kartonie. Na zewnątrz mam tylko Ikeowskie Fejki.
A tu drugi szkodniczek, drapie sobie ścianę, bo kwiaty już poobgryzał. Przez jego wiecznie głodne (wrażeń) zęby w paszczy, mam codziennie ochotę przyczepić wszystkie kwiaty do sufitu. Tutaj - chodząca niewinność!