A co się działo w sierpniu?
NIC.
Nic, serio?
No może nie takie zupełne nic. W sierpniu mieliśmy przedszkolne wakacje, więc młody postanowił się rozłożyć i prawie miesiąc walczyliśmy z kaszlem. W związku z COVID'em nie można przejść obojętnie koło żadnej infekcji, a ta skończyła się zdjęciem RTG płuc i antybiotykiem. Chyba sobie wyobrażacie te mordercze spojrzenia klientów w osiedlowym spożywczaku.
Dobra, poza tym był upał. Żar lał się z nieba, unieruchamiał w pozycji horyzontalnej na leżance i nie pozwalał się podnieść. Był też basen, ale ojciec sknera nie pozwalał lać więcej wody niż po kostki, a wieczorem kazał wiaderkami podlewać roślinki, żeby się nie zmarnowało. Zdjęć z leżenia nie mam.
Basen generalnie uważam za niewypał. Co się rozsiadałam na leżaczku celem moczenia nóg, to byłam bezczelnie ochlapywana zimną wodą. Raz weszłam do środka, to samo. Dziecko zlalo mne wodą po czubek głowy. Zdjęć z basenu nie mam. Wszystko pokasowałam.
Zbiory tegoroczne były obfite. Cztery dojrzałe borówki zjadł Młody, dwie porzeczki ja, trzy jeżyny dojrzały dopiero we wrześniu, a resztę zżarły jakies lokalne głodomory. Gdzieniegdzie w mchu pojawił się grzybek. Udało się też wyhodować na płocie zielony groszek, ale to nie był cukrowy, tylko zwykły groch, po którym potwornie bolał mnie brzuch. Na grządkach bujnie obrodziły ale tylko liście.
Spacerować można było tylko wieczorem, ale bez szału bo matka nie pozwalała zbierać kamieni.
Więcej nic nie pamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz