piątek, 25 listopada 2016

Finalizacja sprzedaży mieszkania - czyli jak sprzedać i zwarować

Dziś rzecz o finalizacji sprzedaży naszego mieszkania. Żeby zachować chronologię zdarzeń zanim przejdę do przyjemniejszych rzeczy.

Ogłoszenie sprzedaży. Docelowo chcieliśmy trafić do młodych  ludzi,  mających już dość wynajmowanych mieszkań i szukających miejsca gotowego do wprowadzenia się. Do takich osób chcieliśmy dotrzeć. Mieszkanie było za małe dla rodzin z dziećmi, za drogie dla studentów, a otwarta biała kuchnia przeszkadzała starszym paniom.
Ogłoszenie wystawiliśmy na kilku portalach, między innymi: gratka.pl, otodom.pl i lokalnie na dom.trojmiasto.pl .  Warto też zawiesić na balkonie/oknie baner z napisem SPRZEDAM i numerem telefonu. My takiego baneru nie mieliśmy, a może zainteresowanie mieszkaniem byłoby większe.

Przez pierwsze dni bombardowały nas tylko agencje nieruchomości, niestety, bo wyraźnie zaznaczyłam w ogłoszeniu, ze nie jesteśmy zainteresowani kontaktem.

W ciągu tygodnia pokazaliśmy nasze mieszkanko kilku osobom.
Dwa razy okazało się, że osoba którą wzięliśmy za potencjalnego klienta okazała się Agentem. Warto zawsze dopytać kim jest osoba która do nas dzwoni, zapisać jej imię i nazwisko oraz numer telefonu. Ludzie często nie przychodzą na umówione godziny, a nawet zdarzają się tacy co nie przychodzą wcale.  Osobom zainteresowanym mieszkaniem wysyłałam na potwierdzenie smsa z adresem, datą i godziną spotkania.

Prezentacje. Najlepiej zaplanować zwiedzanie na sobotę i na ten dzień umawiać wszystkie osoby. Niestety w praktyce „klient nasz pan” i przyjmowaliśmy wizyty po pracy, wieczorem, po kilka razy. 

Przy prezentowaniu mieszkania warto mieć przy sobie:
- dokument potwierdzający własność mieszkania;
- plan mieszkania;
- rachunki/opłaty za ostatnie miesiące;
- wydrukowane ogłoszenie (możemy wręczyć osobom zwiedzającym, albo spisać tam sobie ewentualne ustalenia)

Potencjalni klienci. Przygotujcie się na to, że będzie ich dużo i będą marudni. Mam wrażenie że niektórzy jeżdżą w niedzielę na giełdę, a inni łażą po mieszkaniach dla zabicia czasu. Takie hobby. Niestety w większości osoby które do nas przychodziły były raczej zwiedzającymi, a nie chętnymi klientami. Ludzie będą narzekać nawet jeśli macie złote klamki i sedesy z porcelany. Zawsze będzie za drogo, za wysoko, za nisko, bez windy itd….. zaciskajcie zęby ;) Nie proponowaliśmy im herbaty, nie częstowaliśmy ciastem, nie piekliśmy chleba żeby zwabić zapachem.

Agencje. Chyba po dwóch tygodniach ciągłych wizyt zmiękłam i zgodziłam się. Miałam nadzieję że ktoś to za nas zorganizuje. Może trzeba było jednak poczekać i dalej próbować samemu, a może nie? Do dzisiaj mam pewne wątpliwości. W sumie zabrały się za nas 2 agencje, które troszkę zwiększyły ruch w interesie, ale nadal równolegle zgłaszały się osoby bezpośrednio do nas. Mam dużo zastrzeżeń co do działania agencji, zarówno jako sprzedający jak i kupujący. Niestety nie wygląda to tak jak na amerykańskich filmach. Agent nie prezentuje mieszkania. Jego rola ogranicza się często do odprowadzenia klientów od samochodu do drzwi. Nie wierzę w tłumy chętnych, które obiecują, ani w kompleksową obsługę. Nie dajcie się też nabrać na umowę „na wyłączność”. Najczęściej jest tak, że agencje tracą zainteresowanie gdy tylko podpiszecie z nimi umowę. Dobry Agent powinien wam również podpowiedzieć i wytłumaczyć za jaką cenę jest w stanie sprzedać mieszkanie. 

Prowizja. Tak, to prawda że agencje pobierają prowizję i że trzeba ją w końcu zapłacić. Jedni pobierają tylko od sprzedających. Inni od obydwu stron. Przeczytajcie dokładnie zanim cokolwiek podpiszecie. Niech wam podeślą umowę mejlem do przeczytania. Negocjujcie warunki.
Prowizja zwykle jest to 3,5% (od 2 do 3,5%) wystawionej ceny mieszkania. 
Policzcie ile to jest 3 % od kwoty 250 000 zł J
7500 zł
Netto
Do tego VAT 23%
9225 zł
Tyle kosztuje ta przyjemność. Według mnie drogo. Bardzo.
Podaję to tylko w celach informacyjnych. Dobry Agent powinien  wyliczyć wam tą kwotę przed podpisaniem umowy. Dodajcie więc ją sobie do ceny którą macie przygotowaną ;)

Sprzedaż z przebojami. Tak się stało szczęśliwie, że w końcu nasze mieszkanko kupiły osoby które przyprowadził Nasz Agent w pierwszy dzień. Nie ważne że od pokazania mieszkania do ostatecznej decyzji minął prawie miesiąc, a podpisania umowy u notariusza dwa.
Że w tym czasie z piętnaście razy wylizywaliśmy mieszkanie na błysk żeby je pokazać innym.
Że byliśmy najbardziej upierdliwymi klientami świata. 
Że nasi kupujący byli najbardziej niezdecydowanymi kupującymi jakich widziałam.
Nie ważne, że Pan Agent zaliczył nie jedną wtopę i pozostawił po sobie pewnie niesmak zostawiając nas na lodzie przy przekazaniu kluczy i praktycznie wszystko kończyliśmy sami.
Udało mu się, przyprowadził do nas kupców, sprawił że nie uciekli, a my powiedzieliśmy w końcu mieszkanku Bye!Bye!

Za oknami czekało już na nas NOWE J
A najgorsze miało się dopiero zacząć…..


środa, 23 listopada 2016

Jesienią...

Za oknem koniec listopada (u was też? serio?). Na drzewach nie ma już liści, ciemnooo jest, ciemno rano, ciemno po pracy..
Gdyby Rodzina Cullenów, czy jaki im tam, wiedziała jakie u nas panują warunki to z pewnością przenieśliby się do nas zamiast spędzać czas a w jakimś nudnym Forks ;)

Jest tyle rzeczy które uwielbiam robić jesienią. Nawet taką już bezlistną i pochmurną i chłodną i mglistą.
We wrześniu zbieraliśmy kasztany, żołędzie, jarzębinę, liście, szyszki. W parku pod domem.
Niestety w tym roku nie udało się nam pojechać do Prawdziwego Lasu na grzyby. 
Cieszą mnie lampki i choinki na wystawach, choćby nie wiem jak kiczowate.
Ale ja jeszcze nie jestem na to gotowa. Nie że bojkotuję i jestem na NIE. Jest jeszcze za wcześnie.

Znalazłam dziś archiwalne zdjęcia. Taką jesień lubię najbardziej.
Nad jeziorem w Otominie - Październik 2012.






Park Regana - Październik 2012







A to zostało jeszcze w moich jesiennych planach:

  • Wyprawa do ZOO. Jeśli będzie jeszcze słoneczny weekend.  Latem tłumy, we wrześniu nie zdążyliśmy. Może trzeba będzie przełożyć na wiosnę. Latem zaliczyliśmy wtopę w Oceanarium i teraz S. nie chce z nami nigdzie jeździć. Nadal nie wiem dlaczego to otwarte akwarium stoi na samym wejściu. I nadal noszę komplet zapasowych ubrań na wszystkie wyjścia z domu. A Dzidziuś chce zobaczyć „lepa” w ZOO i „winty” (czyli lwa i wilki). O ile nie będzie lało.
  • Spacer po Parku Oliwskim, o ile  S. da się namówić i nie trzeba będzie Dzidziusia wyławiać ze stawu. Szuranie nogami w liściach. Uwielbiam. O ile nie będzie lało.
  • Spacer po Parku Regana. Nudy? Latem mieliśmy tam ścieżkę zdrowia. O ile nie będzie lało.
  • Spacer po Sopocie. Ciepła herbatka w termosie. O ile nie będzie lało.
  •  Domowa zabawa andrzejkowa. Sami, tzn. nasza 3. Z kotem. Zapalimy latarenki, zjemy zapiekanki z serem, szynką i pieczarkami, zatańczymy kółko graniaste.
  • Zrobimy gołąbki albo bigos, albo fasolkę po bretońsku. Albo wszystko.  Niezależne od pogody.

Nauczyliśmy się ciągle czekać na COŚ. Na COŚ się przygotowywać, choćby to było nie wiadomo jak długo.
Na wakacje, na urlop, na urodziny, na święta. Jeszcze wczoraj wycinałam dynię na Halloween, a już mam ubierać choinkę? O nie ;)
Cieszę się tym czasem, w którym nie trzeba nic specjalnego robić,  małymi rzeczami, drobiazgami, przebywaniem z rodziną.

Święta?! Jakie święta? Czy nie starczy nam grudnia na przedświąteczne przygotowania?
Rozumiem, że Boże Narodzenie to stan umysłu, ale ja nie zamierzam zwariować (przynajmniej przed Mikołajkami).

·        Prezenty? Owszem, zamówię na początku miesiąca, prawdopodobnie będą to znowu książki. Nie będą chcieli czytać, to oddadzą, położą na regał, trudno ;)
Ozdoby? Zrobimy sami, najwyżej będą straszyć, na szczęście tylko domowników. Lub Kocur zeżre.
Jedzenie? Nie potrzebujemy inspiracji, zjemy to na co będziemy mieli ochotę i co nam smakuje.
 Nastrój? Sam się zrobi jeśli będziemy mogli choć chwilę odetchnąć od pracy i obowiązków. Bez spiny.
A w ostatniej chwili przed wyjazdem do teściowej będzie #niemamsięwcoubrać ;)


J

sobota, 19 listopada 2016

Moje Postanowienia Adwentowe

Tegoroczna przeprowadzka skłoniła mnie do przemyśleń na temat gromadzonych przez nas dóbr.
Prawie pół roku "na kartonach", dwukrotne pakowanie i rozpakowywanie, wożenie wte i wewte.
Już teraz wiem, że przyda mi się seria sesji u psychoterapeuty.
Następnej przeprowadzki już nie przeżyję, ewentualnie trafię do zakładu zamkniętego.



Jako dziecko w oczekiwaniu na Święta zawsze robiłam Postanowienia Adwentowe.
A nie Kalendarz Adwentowy ;)
I w tym roku adwent zaczyna się 27 listopada, ale ja zaczynam go od dziś.
Taka wielka ochota mnie naszła żeby COŚ "postanowić".
Zamiast "kupię sobie" - "odmówię sobie". Zamiast prezentu na każdy dzień - jedno nadprogramowe zadanie do wykonania.
Niepopularny temat?!!! A co mi tam :P, ale jak kształtuje charakter ;)

Ciuchy. Skąd się ich tyle nazbierało?! Przecież połowę oddałam, a drugą połowę wywaliłam? Skąd ONE tu wszystkie są? (i dlaczego w większość się nie mieszczę? ). Ubranka Dzidziusia!? Malutkie śpioszki, zabawki, butelki...... których już nigdy nie użyję (serio serio). Kartony rzeczy do oddania szwagierkom.... Dziecięcymi ciuszkami zawalone kilka ogromniastych szuflad!!!!  Ciuchy S.'a, który wiecznie nie ma co na siebie włożyć, a w szafie 30 koszul w identyczną kratkę i ponad 30 T-shirtów. Oj Kochani, w tegorocznym Adwencie nie zarobią na nas sklepy odzieżowe, sieciówki ani nawet Zalando ;) Na Święta ciuchów pod choinkę też nie będzie. (PS - tyczy się to również czapek, szalików i rękawiczek).

Kosmetyki. Z tym będzie ciężko, ale przynajmniej postaram się ograniczyć do niezbędnych rzeczy. W sieci nazywa się to Projekt Denko ;) więc w wolnym tłumaczeniu, nie kupię kolejnego kosmetyku zanim nie skończę otwartego. A  jest tego sporo, mimo że co niektórzy mają więcej.

Ceramika i skorupy. Durnostojki, obrazki, wazoniki. Teraz wiem że mam dwie półki nieużywanych szklanek i kieliszków i tyle kubków, że nie wytłukę ich przez najbliższe 20 lat, nawet gdybym je intensywnie używała. Wiem, że to ładnie wygląda i rączki świerzbią żeby kupić. Nic z tego... przynajmniej do końca roku ;)

Jedzenie. Nie będę marnować i wyrzucać jedzenia. Nie chodzi o słodycze, bo to temat który wałkuję okrągły rok, a słodycze się u nas nie  zmarnują, bo nie zdążą. Mam nadzieję się uporządkować żywnościowo, wraz z układaniem posiłków i planowaniem zakupów dla całej naszej trzyosobowej  rodziny + kot. Markety i dyskonty zapewne nie odczują znacznie strat z powodu mych wyrzeczeń, ale mój portfel z pewnością.  Acha i w tym roku żadnych słodyczy na święta. Dzidziuś ma wsypkę i parchy, a ja tyłek do kwadratu.

Papierzyska. Stare gazety. Może wy jesteście bardziej zorganizowani w tej kwestii, ale ja jestem beznadziejna. W zeszłym roku z Dzidziusiem na kolanach przewertowaliśmy tryliardy świstków. Może i teraz na mnie spłynie jakieś natchnienie i olśni czeluści kartonów z dokumentami. Jeśli nie to po prostu będę musiała spiąć pośladki.

Kończąc te przydługie wywody wracam do przewalania zwiezionych siat ze skarbami.
klik klik, można wydrukować :) i uzupełnić we własnym zakresie :)

środa, 16 listopada 2016

#jestempierdołą

Włączcie sobie radio, właśnie leci „Why does it always rain on me…” (Coldplay).

Piszę od 2010 roku, a jeszcze się nie przedstawiłam i nic  o mnie nie wiecie. 
Myślę, że w końcu powinnam to umieścić  na blogu. W miejscu “O mnie”.

Za oknem u  mnie jest buro i ponuro, i zimno, i wieje, mimo że prawdopodobnie 20 metrów dalej świeci słońce.

Zawsze okantują mnie w sklepie, tym osiedlowym, gdzie robię zakupy od 17 lat. Wcisną przeterminowane parówki, nabiją na rachunek piwo poprzedniego klienta.  Jeśli nawet pamiętam, żeby sprawdzić rachunek, to nie obmacam marchewki i jedna będzie stara i miękka.

Ktoś się przede mnie wepchnie autem, a nie jeżdżę jak zawalidroga. Nawet w korku. Milion osób przede mną, a wpychają się. Mimo, że mam prawo jazdy od ponad dziesięciu lat.
To samo w kolejce u lekarza zanim zdejmę kurtkę zawsze się przede mnie wepchnie ktoś, kto przyszedł minutę później. Kiedyś stałam w biedronce do kasy, w zaawansowanej ciąży, z wielkim brzuchem, wepchnął się przede mnie menel „ Bo ja tylko jedno piwko sobie kupię”.

Moje mocne postanowienia trwają maksymalnie 24 godziny, co mocniejsze 48. Cóż mam poradzić, że mam słabą silną wolę.

W pracy potrafię pomylić Urząd Skarbowy z Urzędem Miejskim (szef mnie dziś zabije) i zawsze ktoś zdąży wyżreć najlepsze kawałki sushi zanim dojdę do kuchni.

Nie mam własnego stylu, nie umiem się umalować, nawet nie potrafię się elegancko ubrać, a mój wyrozumiały S . najczęściej mówi że wyglądam jak „Łapciuch”. Wychodzę „na miasto” nieumalowana i w starej kurtce - zawsze spotkam wypindrzoną koleżankę. Nie mam pomysłu na Siebie i nie wiem czy kiedykolwiek będę miała.

Nie jestem przebojowa, nie przepycham się łokciami, jestem pierdołą. To takie uczucie jakby częstowano Mieszkanką Wedlowską, a dla mnie zawsze zostawały same Pierroty.
Dziś będzie bez zdjęcia, bo nawet nie wiem co bym miała niby wstawić :P


I na koniec, że jeszcze słucham starych piosenek  „I’m a looser baby” ………  (Beck)
Naciskam PUBLIKUJ, a co mi tam :)

wtorek, 15 listopada 2016

Jak być dusigroszem

Odpocznę troszkę od wywodów o urządzaniu i sprzedawaniu mieszkania. Dziś zmiana tematu.

Oszczędzanie to moja specjalność, a Oszczędność moje drugie imię. Tak jestem wychowana, że staram się nie marnować ani pieniędzy ani jedzenia, nie wydaję kasy bez opamiętania. Niestety w duecie z moim S. tracę rozum, a dla Dzidziusia  wywalę każde pieniądze. Razem potrafimy przepuścić dowolną ilość forsy.

Chcę się odnieść do mojego postu sprzed trzech lat o oszczędzaniu. Oczywiście nie udało mi się nic osiągnąć ani tym bardziej zaoszczędzić ani grosza. Przez jakiś czas notowałam wydatki, kolekcjonowałam paragony, wygrzebywałam resztę z kieszeni . Robiłam tabelki i wykresy w Excelu. I co? I nic! Każdy kolejny miesiąc  kończył się okrzykiem „Ojapierdolę!”…..

Karta płatnicza – dzieło szatana. Od czasu gdy S. dostał kartę w swoje ręce, straciłam całkowicie kontrolę nad wydatkami. Pieniądze znikają nie wiadomo na co, nie wiadomo kiedy i nie wiadomo gdzie. Nie, żebyśmy robili jakieś super wielkie zakupy, albo kupowali drogie rzeczy. Po prostu znikają w zastraszającym tempie.

Mam takie marzenie, chcę odzyskać kontrolę nad domowym budżetem!

W tym miesiącu postanawiam:
  • kupię sobie nowy portfel, taki z dużą ilością przegródek na karty rabatowe ;) hahahahahaha
  • wykorzystam zaległe kupony rabatowe w TESCO;
  • nie wydamy więcej niż zarabiamy, jednoznaczne z niezrobieniem (tym razem) debetu na koncie;
  • zakupy tylko z wcześniej przygotowaną listą i to w ustalone dni tygodnia;
  • planowanie posiłków na cały tydzień, albo chociaż na 3 dni;
  • większe zakupy: wyposażenie mieszkania, ubrania, buty, tylko z wcześniej zaplanowanego budżetu;

Poniżej trzy złote zasady moich Rodziców, których bezapelacyjnie uważam za wzór do naśladowania w kwestii  oszczędzania. Można ich nazwać  Dusigroszami Wszechczasów. Te rady zwykle są kierowane do mojego S. i do mnie (i doprowadzają mnie do szału).

1.  Nie kupuj na zapas ani na zapas bo „w promocji”.
 „Nie kupuj na zapas pasty do zębów. Masz już jedną po co ci druga. Zużyj pierw tamtą.”
„Po co kupujesz kolejne mydło/krem/szampon/płyn do naczyń (tu sobie wstawmy dowolnie), przecież jeszcze masz!”
To samo dotyczy spożywki, ciuchów, butów, dobrze że nie widzieli mojej kolekcji lakierów do paznokci…..

2. Zawsze zużywaj wszystko do końca. Zjadaj co masz na talerzu. Nie wyrzucaj póki się nie rozpadnie. Jak się rozpadnie – napraw. Jak się znowu rozpadnie napraw jeszcze raz ;) Jak się rozpadnie na amen, nie wyrzucaj, schowaj do piwnicy.

3. Zawsze analizuj przed zakupem cały dostępny asortyment zbliżonych produktów. Jeśli kupujesz telewizor, albo odkurzacz- długo się zastanawiaj, porównuj, czytaj artykuły i opinie innych, rozkładaj na czynniki pierwsze. Rób to tak długo, aż w końcu wyjdzie nowy model i można sprawę rozpocząć od początku. Zajmiesz się czymś, a w międzyczasie może stwierdzisz, że przecież stary jest jeszcze dobry….. ;)


Żarty żartami, ale nawet w nich znajdzie się ziarnko prawdy J



poniedziałek, 14 listopada 2016

Mieszkanie w zieleni - odsłona II wspominkowa

Teraz dopiero widzę jaki ogrom pracy włożyliśmy z moim S. w remont i zakup sprzętów.
Wnętrze zmieniło się nie do poznania. W 2013 panowała jeszcze wesoła zieloność, w 2016 zastąpiły ją spokojne beże i szarości.
Dorobiłam się też wymarzonej kuchni….

Chociaż myślę, że i bez remontu mieszkanie by się sprzedało ;)

A poniżej kilka zdjęć z lipca 2013 :)

Nowy (wtedy) stół z opuszczanym dwustronnie blatem (IKEA NORDEN) i krzesła (Tchibo TCM).
Krzesła sprzedałam, a stół mamy do teraz. Świetny jest i bardzo praktyczny. Służy czasami do pracy jako zapasowe biurko, ale przeważnie jako stół obiadowy, rozkładany kiedy przychodzą goście. Nie jest to szczyt wygody, ale przy małym metrażu się sprawdza. W tym roku chyba blat doczeka się szlifowania, bo jest już troszkę nadgryziony zębem czasu.. a przede wszystkim kocimi pazurami....



Na stole pasą się ściury z IKEA, a my tak właśnie piliśmy sobie poranną kawkę  - w promieniach wschodzącego słońca.




Takich zdjęć nie wrzucamy do ogłoszeń sprzedaży. Wszyscy kochamy koty, ale skojarzenie oglądających zdjęcia jest tylko jedno ... i nieładnie pachnie ;)


Moja stara, jeszcze starsza kuchnia. Z wymienionymi uchwytami, schowanym kablem od kuchenki. Niepotrzebnie wisi zegarek i czajnik i sokowirówka i rękawiczki kuchenne. Sio z tym do zdjęć...a może już przesadzam ;)




Salonik w nowej odsłonie, nadal zielonej, nadal z drapaczkiem w pełnej krasie :)
Drapaczek był dziełem mojego S. Sofa z MOMA STUDIO - uwielbiałam ją, niestety nie należy ona do najtrwalszych mebli, a z pewnością nie nadawała się do codziennego spania. Obrazki z IKEA wędrują ze mną nadal ale chyba nie będę już miała dla nich miejsca (chlip chlip) chociaż bardzo je lubię.



I kilka drobiazgów, których nie polecam pokazywać publicznie. Po pierwsze gryzmoł na drzwiach.
Mimo że sama własnoręcznie go namazałam i nam się podobał, to jednak nie jest dzieło sztuki ;)


Przyklejane lusterka. PRECZ!!!! Poszły precz z kawałami tynku tak mocno się trzymały!


Nowe obrazki w grubych ramach, a w nich zdjęcia z urlopu. Ech urlop, kiedy to było....



Więcej grzechów nie pamiętam. Szczerze żałuję i jeśli coś znajdę to wkleję ku przestrodze.

Mieszkanie w zieleni - czyli wspomnień czas

Nie namawiam nikogo do robienia generalnego remontu przed sprzedażą mieszkania.
Może się okazać, że odpicowanego nie będziecie chcieli sprzedać.
U nas całkowicie przypadkiem wyszło, że wystawiliśmy mieszkanie z praktycznie nową kuchnią, drzwiami, odnowionym balkonem i jeszcze świeżo pomalowane.
Gdyby nie waga potomstwa wnoszonego na trzecie piętro, mój brak siły w rękach i nogach, gdyby nie ogromna ilość jego zabawek, wózków, wanienek, kojca, na które brakowało już miejsca….
Mogłabym sobie tak gdybać, bo mieszkało nam się bardzo przyjemnie.

Dziś rano wzięło mnie na wspominki, więc pokażę wam kilka zdjęć z lat 2012-2013.
Zalatuje zielonością ;) było wtedy tak jasno, miękko i przytulnie.
Mieszkaliśmy jeszcze sami, bez dzidziusia, z kotem jedynaczkiem.
Wszystko działo się spokojnie, leniwie wręcz. Chociaż też ciągle coś zmieniałam.

Oj to były czasy…..













Te zdjęcia wrzuciłam swego czasu na portal deccoria.pl. Oj oberwało mi się od użytkowniczek.
I to wcale nie za kiepską jakość zdjęć……
Właśnie za tą zieloność, za koce, za widoczne rury, wystające kable, za brak elegancji i oczywiście za drapak.


czwartek, 10 listopada 2016

Wielkie porządki czas zacząć... czyli wspomnień ze sprzedaży mieszkania ciąg dalszy


Dziś będzie strasznie...... takie rzeczy powinno się pokazywać tylko w Halloween ;)

Znajomi pytają, gdzie podziałam rzeczy z mieszkania gdy robiłam zdjęcia? To proste….
Te wszystkie graty nie powinny znaleźć się w kadrze ;) 
więc po prostu wynosiłam je z widoku ;)
Z kuchni do pokoju, z sypialni do kuchni, z łazienki do sypialni ……

A wyglądało to tak:



I tak:

A rzeczy z garderoby tak:

Strasznie to wygląda, co? :D bajzel, ale czasami trzeba pierw nabałaganić, żeby potem wyglądało ładnie J
Wszystko to później trzeba posprzątać, posegregować, wyrzucić niepotrzebne i spakować nieużywane (przecież i tak chcemy się wyprowadzić).
Oczywiście liczymy, że mieszkanie sprzedamy w ciągu 3 maksymalnie 6 miesięcy ;) bo jeśli się nie uda to znaczy ze coś robimy bardzo nie tak………..

Już podczas porządków zrobiliśmy przegląd tego co chcemy od razu spakować. Wszystko co używa się rzadko. 
  • Nieużywaną sezonową odzież i buty, koce, zapasową pościel, firany, obrusy, ręczniki plażowe. 
  • Ozdoby które będziemy chcieli zabrać ze sobą, o ile będą pasowały do nowego mieszkania, resztę od razu wywalamy do śmietnika, lub wystawiamy na allegro.  Bez sentymentów.
  • Kartony  można kupić np. w IKEA, można już zacząć zbierać duże opakowania w pracy, pudła po papierze, w marketach, czasami są dostępne dla klientów.
  • Porcelanę, wazony, serwisy obiadowe, kieliszki, które nie są naszymi codziennymi naczyniami – też możemy od razu zabezpieczyć: arkuszami z papierowych ręczników kuchennych i  folią bąbelkową. U nas do przechowywania i pakowania szkła doskonale sprawdziły się duże pudła styropianowe. Nic się nie potłukło.
  • Od razu warto również zacząć porządkowanie piwnicy. My popełniliśmy błąd zostawiając to sobie na koniec, a zajęło nam to strasznie dużo czasu. Piwnica powinna być pozostawiona czysta i pusta – tzn. mogą zostać regały, ewentualnie możemy zostawić zapas kafelków, paneli, listew, jeśli nimi dysponujemy. Wywalamy wszystkie stare klamoty do śmietnika. Słoiki, dywany, skrawki wykładziny, stare meble, już na pewno nam się nie przydadzą i mówimy im papa J Poza tym w nowym budownictwie bardzo często nie ma piwnic!! W naszej piwnicy były skarby które stały tam od prawie 30 lat :D włącznie z moimi zeszytami z podstawówki!!!

Moim zdaniem mieszkanie na zdjęciach w ogłoszeniu powinno wyglądać tak, jak będziemy je pokazywać potencjalnym klientom.
Jeśli przyjmujemy gości odkurzamy, ścieramy kurze, kupujemy ciasto i kawę. Jeśli przyjmujemy teściową – staramy się zmyć tłuste ślady łapek ze ścian i mebli, myjemy okna, zbieramy pajęczyny i pieczemy ciasto ;)

Kiedy przyjmujemy odwiedzających, nie powinniśmy ich przyjmować w zapuszczonym mieszkaniu, nie ważne czy będą chcieli po zakupie od razu mieszkać, czy malować, czy wszystko zrobią od nowa po swojemu.